Jestem Jenny.
Urodziłam się w Londynie w 1815 roku. Kiedy miałam 15 lat cierpiałam z powodu chłopaka. Postanowiłam pożegnać się ze światem
i umrzeć. Poszłam do parku i dźgnęłam się w brzuch nożem. Zasnęłam i obudziłam
się. Nade mną stał stary mężczyzna. Powiedział, że stałam się żywym trupem,
czyli tak, jak powiedziano by dzisiaj- zombie. Wpadłam w szał i uciekłam do
mojego domu. Moi rodzice rzekli, że nie jest możliwe, abym była ich córką, bo
znaleziono jej martwe ciało tydzień temu w parku, w którym popełniłam
samobójstwo. Byłam załamana. Tułałam się po mieście kilka tygodni. Nie czułam
głodu i pragnienia, bo byłam martwa. Szukałam schronienia u moich koleżanek.
Wszystkie mówiły, że jestem oszustką, bo nie żyję od dawna. W końcu
postanowiłam pójść do sierocińca. Jadłam z przymusu, nie chciałam, aby mnie
wyrzucili. Kiedy nadszedł dzień, w którym powinnam skończyć 18 lat dostałam
mieszkanie od urzędu miasta. Teraz nadal wyglądam jak 15- latka. Nie starzeję
się. W 1922 roku spotkałam Samanthę. Od tamtego czasu jest moją przyjaciółką.
Była nowa w temacie zombie. Wprowadziłam ją. Kiedy się zabiła miała 17 lat i jest
tak jakby starsza ode mnie. Do dziś mieszkałyśmy w ciasnym mieszkaniu, ale
kupiłyśmy sobie dom.
Był dość duży jak na
„dwie nastolatki”, ale nie narzekałyśmy. Jesteśmy dość odizolowane od świata,
nie mamy nikogo oprócz siebie, moi rodzice i moi dawni znajomi nie żyją od
wielu lat, a z powodu naszej nadnaturalności (i nieprzyjemnego zapachu
spowodowanego pleśnią) nikt jakoś specjalnie się z nami nie zadaje, a i nam nie
zależy na specjalnych kontaktach z „rówieśnikami”. Kiedy z nikim się nie
spotykamy nie musimy udawać, że jemy, nie musimy maskować zielonkawej skór, no
i nie musimy się myć. Nie, żebyśmy były brudaskami. Po prostu, kiedy
pleśniejesz musisz się myć przynajmniej trzy razy dziennie.
Siedziałam na
kanapie, gdy Samie wyrwała mnie z zamyślenia:
-Jenny, nie możemy
tak siedzieć bezczynnie do końca świata! Musimy znaleźć miejsce gdzie są ludzie
tacy jak my! – powtórzyła po raz setny.
-Sam, po pierwsze
nie jesteśmy ludźmi, po drugie jak masz zamiar znaleźć takie hmm… stworzenia
jak my? – zapytałam znudzona.
-Jeszcze się nad tym
nie zastanawiałam, ale znajdę jakiś sposób. – odpowiedziała moja przyjaciółka.
-Dobrze, nieważne.
Może gdzieś pójdziemy? – zaproponowałam dla własnego spokoju.
-Zgłupiałaś? Teraz,
w dzień?
-Mam dość
wychodzenia na dwór tylko nocą! – krzyknęłam. Naprawdę lubiłam wychodzić na
dwór. W szczególności w lato, które teraz panowało. Poza tym najbliżsi sąsiedzi
mieszkają jakieś pięćset metrów od nas, więc i tak nie widzieliby, co robimy i
jak wyglądamy.
-Jen, przecież wiesz,
jacy są ludzie! Wytykaliby cię palcami! Kobieto, my pleśniejemy! – powiedziała
oburzona Sam.
-To… umyjmy się!
Tak, to jest to! – powiedziałam sarkastycznie, ale Samanta chyba potraktowała
to poważnie.
-Chcesz się umyć
samą wodą?! A mydło, a szampon?!
-Nie wiem jak ty,
ale ja idę się jakoś zamaskować i wyruszam w miasto! – powiedziałam, bo
naprawdę nabrałam ochoty, żeby gdzieś wyjść i zrobić coś innego oprócz
siedzenia w domu od około dwóch wieków.
-Nie puszczę cię
samej! Jeszcze coś ci się stanie! – rzekła Sam. Przewróciłam oczami i wstałam z
kanapy.
Weszłyśmy na górę,
aby się przebrać. Następnie poszłyśmy do najbliższego sklepu po mydło i
szampon. Gdy wróciłyśmy zastałyśmy w naszym domu bandę pleśniejących osób.
-O, widzę, że
kolejne umarlaczki się wprowadziły. - Powiedział wysoki chłopak wystawiając
swoje białe kły. - Jestem Jason.
-Ja jestem Jenny-
przedstawiłam się z podejrzliwym wyrazem twarzy.- A to Samantha.- Wskazałam na
przyjaciółkę.
- Ja jestem Katy-
rzekła jedna z dziewczyn.- Ja akurat jestem wilkołakiem.- Uśmiechnęła się.
-A ja James. –
przedstawił się kolejny chłopak.
-Philip.
-Annabeth.
-Harry.
-Christie.
-A wy jesteście
zombie? – spytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam skąd oni się wzięli, skąd do
cholery wiedzieli, że jesteśmy martwe i jak to jest, że są pierwszymi istotami nadnaturalnymi,
z jakimi „miałam przyjemność” rozmawiać od dwóch wieków (nie licząc oczywiście
Sam)?
-Tak - powiedziała
Anabeth.
-Co tutaj robicie? -
spytała Samantha.
-Zauważyliśmy, że
pali się tutaj światło. Za każdym razem mieszkają tutaj zombie. – odpowiedział
„krwiopijca” przygryzając wargę. Jak on nie zrobił sobie dziur w ustach przez
te kły?
-A jak to się stało,
Jasonie, że jesteś wampirem?- zapytałam od niechcenia, choć trochę byłam
zaintrygowana nowymi znajomymi.
-Cóż… dwa lata temu
ugryzł mnie nietoperz. I uprzedzę twoje następne pytanie, Katy została tydzień
temu zaatakowana przez wilki. – Uśmiechnął się.
-A wy, kiedy
stałyście się zombie?- Wtrącił się Harry.- My popełniliśmy zbiorowe samobójstwo
pięć lat temu – opowiedział nam dumny, choć wcale nie pytałyśmy.
-Samie zabiła się w
1922 roku, a ja w 1830 – odpowiedziałam mu pokrótce.
-Wow, to mamy do
czynienia z dojrzałymi kobietami. – powiedział James, a ja zaśmiałam się, choć
nie było to wcale tak śmieszne. Myślę, że to nerwy. Nie rozmawiałam z nikim
oprócz Sam, kasjerek w sklepach i mojej opiekunki w sierocińcu. To dziwne
uczucie móc tak swobodnie pogadać z kimś mojego pokroju.
-Nie pozwalaj sobie!
A teraz pozwólcie, że muszę was wyprosić! No już, sio! – Oburzona Sam wyprosiła
ich z domu, a ja spojrzałam na nią zdezorientowana. Czy ona jeszcze dzisiaj
przed południem nie chciała poznać takich istot jak my?
Kiedy wyszli
poleciałam z mydłem na górę i wskoczyłam do wanny. Mimo tego, że się umyłam
nadal pachniałam pleśnią. Cóż, tak jest zawsze i nic na to nie poradzę,
niestety. Popsikałam się perfumami i umalowałam. Zwolniłam łazienkę i udzieliłam
Samie niezbędnych rad jak i co zrobić, aby jakoś wyglądać. Nie wiem czemu, ale
zawsze lubię się nią opiekować. Może to jakieś niespełnione aspiracje
posiadania młodszej siostry?
Jak już skończyła
wyszłyśmy na miasto. Zamykając nasz dom spotkałyśmy grupę naszych nowych
znajomych. Wydawało się, że oni też wyszykowali się na wyjście.
-No, widzę, że ktoś
nas prześladuje- powiedziałam, ale nawet się cieszyłam. Chciałabym się z nimi
zaprzyjaźnić. Może nawet stworzylibyśmy jakąś fajną, zgraną paczkę przyjaciół?
Byłoby miło.
-Nie prześladujemy
was. Po prostu wyszliśmy na miasto w tym samym czasie- rzekł Jason, ale po jego
wyrazie twarzy wiedziałam, że na nas czekali.
-A, dlaczego
podeszliście od razu pod nasz dom? – zapytała konspiracyjnie Samie, chociaż nie
do końca jej to wyszło.
-Bo tak się idzie od
naszego ekhem… śmietnika- powiedziała Annabeth. Wytrzeszczyłam na nią oczy. Co?
-Wy mieszkacie na
śmietniku?!- krzyknęłam razem z Samie.
-No cóż, zawsze
chcieliśmy się wprowadzić do tego domu, ale urząd miasta za każdym razem nas
wywalał. – odpowiedział Harry. Zdziwiłam się, że oni w ogóle poszli do urzędu i
prosili o pozwolenie zamieszkania tam. Ja i Sam w sumie jakoś bardzo nie
musiałyśmy się o to dopominać. Mamy zarejestrowaną działalność domową i
sprzedajemy antyki, które pozostały nam po naszych rodzinach i pod pretekstem
potrzeby większego pomieszczenia gospodarczego zaproponowałyśmy urzędnikom ten
dom.
-No to wbijajcie do
nas, kiedy chcecie… lub… się do nas wprowadźcie!- krzyknęła Sam. Spojrzałam na
nią zdezorientowana. Ok, myślę, że fajnie byłoby mieć nowych znajomych, ale bez
przesady.
-Nie, nie chcemy się
narzucać- powiedział Jason. W myślach go poparłam, ale nie chciałam być
nieuprzejma, a poza tym, może być śmiesznie.
-Ależ to będzie dla
nas przyjemność!- powiedziała Sam za nas dwie. Niech jej będzie. Jak poniesiemy
jakieś tego konsekwencje to ją po prostu opieprzę.
Dwie minuty później
cała paczka przyniosła swoje klamoty. Nie było tego za wiele, no bo co będzie
potrzebne jednemu wampirowi, wilkołakowi i piątce zombie, którzy są
nieśmiertelni bez względu na wszystko? Niestety, ale musieliśmy poczekać, aż
wybiorą sobie pokoje i udomowią się. Ze mną mieszkały Christie i Annabeth, a u
Samanthy, Katy. Chłopcy zamieszkali razem w jednym pokoju, na piętrze. Wydaje
się, że może być ciasno, ale wcale tak nie jest, wszyscy bardzo dobrze się
mieścimy.
Wkrótce potem
wyszliśmy na miasto. Było fajnie. Po raz pierwszy od wieku mogłam kupić
ubrania. Mamy oczywiście ubrania i wcale nie są one takie stare, ale wyglądają,
jakby były „po mojej babci”. Chociaż za czasów mojej babci kobiety chodziły w
sukniach, gorsetach i perukach, a nie starych wytartych spodniach – dzwonach i
swetrze. Mam także trochę nowsze ubrania takie jak rurki i bluza, ale na tym
kończy się mój ubraniowy asortyment.
Teraz zaopatrzyłam się w (jak to powiedziała Katy) śliczną bluzeczkę na
ramiączkach, a skoro jestem martwa, będę mogła nosić ją także w zimie, jeśli
tylko zadbam o odpowiedni kolor mojej skóry. Sam postawiła nam obiad. Od dawna
nie jadłam, więc tak zwany kebab bardzo mi posmakował, choć wcale go do
szczęści nie potrzebowałam. Po posiłku wróciliśmy do domu. Jason, jak się
okazało, miał gitarę, którą przygrywał nam podczas wieczornej gry w karty.
-Sam wymyśliłeś te piosenki?-
zapytałam zauroczona dźwiękiem, który powstawał w wyniku drgania strun
instrumentu.
-Haha, nie! To
piosenki z radia! Chyba wiesz co to? –
powiedział rozbawiony wampir.
-Wiem co to radio –
powiedziałam zgodnie z prawdą, chociaż nigdy z Sam nie korzystałyśmy z tego
wymyślnego urządzenia.
-Wow, powinienem być
z ciebie dumny, ty dwustuletnia kobieto! Kiedy masz urodziny? - Włożyłam mu
talię kart do ust. Tak po prostu.
Resztę wieczoru
spędziliśmy bardzo miło, ale później postanowiliśmy iść spać. Tak, zarówno
zombie, wampiry jak i wilkołaki muszą iść spać, co może wydawać się dziwne, ale
w sumie cieszę się, że została mi akurat ta część człowieczeństwa niż inna.
nie nooo fajne kiedy będzie next ???
OdpowiedzUsuń